niedziela, 8 maja 2011

Człowiek w żelaznej masce - "Iron Man", scenariusz: Mark Fergus, Hawk Ostby, Art Marcum, Matt Holloway, reżyseria: Jon Favreau, 2008; "Iron Man II", scenariusz: Justin Theroux, reżyseria: Jon Favreau, 2010

Bardzo lubię Roberta Downeya Jr. To aktor, który potrafi wcielić się w każdą postać i nadać jej własny rys. W głównej mierze  dzięki niemu przeniesienie kolejnego komiksowego marvelowskiego bohatera okazało się sukcesem. O ile jednak Iron Mana ogląda się z przyjemnością, o tyle Iron Man II odbija się czkawką powtarzalności.

Tony Stark jest bodaj najbardziej nieprzewidywalnym i najmniej pasującym do wizerunku herosa superbohaterem. Łączy w sobie poczucie humoru i bezczelność Spider-Mana oraz klasę, bogactwo i inteligencję Bruce’a Wayne’a, co w wydaniu Roberta Downeya Jr. sprawdza się rewelacyjnie, ponieważ aktor niezwykle uwiarygodnił postać wiecznego chłopca z koromysłem w klatce piersiowej odciągającym metalowe opiłki od jego serca. Pierwszy Iron Man pokazuje genialnego playboya, który z nonszalancją sprzedaje bajeczki o walce w sprawie pokoju, zarabiając krocie na dziedzictwie zmarłego ojca, wozi się wartymi miliony dolarów samochodami, podrywa piękne kobiety, które ulegają mu bez większych oporów. Dramatyczne wydarzenia, których widz jest świadkiem już po pierwszych minutach seansu, sprawiają, że klapki opadają Starkowi z oczu, nagle dochodzi on do wniosku, że czas zaprzestać produkowania broni, a skupić się na prawdziwym ratowaniu świata. Jego naiwność mogłaby doprawdy wzbudzać politowanie, jednak Downey Jr. sprawia, że widz wierzy w charakter Starka.

Zarówno w pierwszej, jak i drugiej części fabuła jest bardzo antywojenna. Twórcy filmów idą na szczęście nieco dalej, niż pokazanie wyraźnej granicy między złymi i dobrymi czy obrazu wojennych zgliszczy. Postawa antywojenna wyraża się także dużą dawką ironii, przynajmniej w pierwszej części – Stark pozuje do zdjęcia z żołnierzem w pełnym umundurowaniu unoszącym palce w znak pokoju, głównego bohatera ranią dotkliwie odłamki z jego własnej rakiety. Nie trzeba się głowić, żeby odnieść sytuację w Gulmirze do codzienności wojny w Iraku. Drugi Iron Man przedstawia hipokryzję amerykańskiego rządu, który stara się ukrywać niewygodne fakty wyścigu zbrojeń przed swoimi obywatelami, skupia się jednak bardziej na ukazaniu relacji Tony’ego z jego zmarłym ojcem, któremu młody mężczyzna zawsze chciał zaimponować, ale uważał się za nie dość dobrego.

Iron Man to jedyny bohater, którego nie trzeba demitologizować. Tony Stark sam się ujawnia przed światem. Nosi maskę nie dlatego, aby ukryć prawdziwą tożsamość, ale dlatego, że skutecznie go chroni przed ciosami niebezpiecznych wrogów. Wzbudza salwy śmiechu, rozmawiając ze stworzonymi przez siebie robotami czy przeprowadzając samoszkolenie z latania w stroju żelaznego człowieka. Ale jedno pozostaje niezmienne – podobnie jak Peter Parker czy Bruce Wayne kocha jedną kobietę, która wydaje się niemożliwa do zdobycia. Pepper Pots w wydaniu Gweneth Paltrow jest przeurocza, zachwyca swoją niewinnością i seksapilem, ale też niezależnością i zdecydowaniem. Potyczki słowne Starka i jego asystentki, aura napięcia między nimi są jednym z najmocniejszych atutów filmu, wypadają jednak tak naturalnie dzięki (znowu) Downey’owi Jr., który doprowadzał do szału Paltrow improwizowanymi dialogami.

Jak niebo i ziemia są również główni wrogowie Starka, chociaż różnice nie wynikają z poglądów ani charakterów, a raczej gry aktorskiej obu panów. Jeff Bridges jako Obadiah Stane przekonuje wyrachowaną postawą chciwca, który brak geniuszu usiłuje zrekompensować sobie przebiegłymi intrygami. Natomiast Mickey Rourke odwalił fuszerkę, wcielając się w postać Ivana Vanko, który poprzysiągł pomścić życie w nędzy i śmierć swego ojca, jednego z dawnych współpracowników Howarda Starka. Jako machający elektrycznymi kabelkami tleniony siłacz jest zabawny, ale w żadnym stopniu nie przeraża. Bardzo podobał mi się natomiast Sam Rockwell w roli Justina Hammera, typowej hieny wojennej, cwaniaczka będącego marną kopią Tony’ego. Mniej przekonujący są pozostali bohaterowie. Przyjaciela Starka, Rhodeya (w pierwszej części grał go Terrence Howard, w drugiej Don Cheadle) ledwo się zauważa, irytuje pojawienie się Nicka Fury’ego (Samuel L. Jackson), zapowiadającego The Avengers – film, w którym znajdzie się kilku bohaterów naraz, mdła jest również jego prawa ręka, Czarna Wdowa grana przez Scarlett Johansson, aczkolwiek przyznam, że moją ulubioną sceną w Iron Manie II jest jej walka z kilkunastoma ludźmi Hammera.
Moja ulubiona scena
Pierwsza część jest również lepsza pod względem wizualnym (chociaż w obu filmach za zdjęcia odpowiada Matthew Libatique) i muzycznym (kompozytorem do pierwszej części był Ramin Djawadi, drugiej John Debney). Efekty specjalne robią wrażenie, chociaż pobłażliwy uśmieszek wywołuje widok kręcącego tyłkiem Iron Mana w stroju cokolwiek nie postrzeganym jako najwygodniejsze wdzianko.

Podsumowując, gdyby nie Robert Downey Jr., filmy trafiłyby do przeszłości jako jedne z wielu średnich produkcji Marvela, a tak odniosły kasowy sukces jako całkiem zabawne antywojenne bajki.

10 komentarzy:

  1. Scarlett Johansson jako Czarna Wdowa to najgorsze co ekranizacji Iron Mana mogło się przydarzyć :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Też nie wiem, co oni w niej widzą i dlaczego z uporem maniaka starają się przekonać widza, że Scarlett Johansson wielką aktorką jest, że jest w ogóle aktorką...;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. No, raz się jej udało, w Między słowami. zdaje się, że nieepatowanie swoją seksualnością wyszło jej na dobre. Kolejne role, to już tylko duże oczy robiła i eksponowała pełne usta jak dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy ja wiem... W "Między słowami" bardziej uwagę przykuwał Murray niż ona, a z tymi ustami i oczami trafiłaś w sedno:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadza się, druga część była przerysowana, momentami nawet śmieszna i bez sensu. Poza efektami wizualnymi, zabrakło w niej tej wspaniałej atmosfery, przesłania, buńczuczności, za które kocham filmy z Robbym. Poza tym, postawili na zły dobór aktorów, waląc po oczach modnymi nazwiskami, a przecież nie o to chodzi. W pierwszej części Bridges wystarczył, był świetny. W drugiej, no cóż, przykro mówić, poza Robertem i Gwen, nic mi się nie podobało. Scarlett nie trawię, według mnie dziewczyna nie ma ani talentu aktorskiego, ani charyzmy. Same ponętne dla panów kształty to za mało, każdy z nią film, trąci myszką, a przecież to nie tego rodzaju historia, czyż nie?

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zbieg okoliczności, wczoraj dwójkę Iron Mana oglądałem.

    Scarlett Johanson nie ma grać, ona ma wyglądać. Proste, nie? Dotyczy zresztą większości ról kobiecych w filmach akcji.

    Mickey Rourke - to trzeci film w ostatnim okresie, kiedy gra mniej więcej to samo - nawet charakteryzację ma podobną. Mnie nie przekonuje.

    Ale ogólnie oglądając bawiłem się nieźle, chociaż faktycznie jedynka lepsza.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Barbaro
    Masz rację, wielu widzów i krytyków też podziela to zdanie, Iron Man II zebrał gorsze recenzje i mniej kasy.

    OdpowiedzUsuń
  8. @Shadow
    No popatrz;-P Wygląda i gra Paltrow, a Johansson nawet nie wygląda, no ale to moje zdanie. Co do Rourke'a zgadzam się, aczkolwiek mam wrażenie, że on już pokazał na co go stać i więcej nie da rady, zresztą z tak pokiereszowaną twarzą na pewno mu ciężko;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie no, Paltrow też jest ok, ale nie paraduje w obcisłych wdziankach, więc się nie liczy :D A do Johansson to jeszcze się przyzwyczaisz, bo pewnie w kilku najbliższych marvelowskich filmach grać będzie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie zamierzam się przyzwyczajać, bo nie obejrzę i tyle:-P

    OdpowiedzUsuń